10 sposobów na to, jak nie zostać łosiem w święta.

Nastrojowość świąt jest bezdyskusyjna. Na każdej ulicy choinka, bombki, tańczące pomocnice Mikołaja lub sami Mikołajowie, czy też inne tego typu atrakcje. Polska nie należy do przodownika świątecznej atmosfery, chociaż nie wypadamy aż tak blado na tle innych krajów. Zdecydowanie zmierzamy w kierunku, który można określić "pogłębianiem świątecznej tandety". Nie jest już teraz ważne, czy przyjedzie Twoja rodzina, ważne, żebyś kupiła świeczki w kształcie Mikołajów, a najlepiej, żeby nawet Twoje meble w tym okresie były czerwono-zielone.


Nie, nie będzie to hejt zbiorowy na świąteczne dekoracje. Uwielbiam ten szał. Już z początkiem grudnia zawieszam nastrojowe lampki i robię stroiki świerkowe. Kocham taki nastrój, spokoju i zimowego, przytulnego otoczenia. Świąteczna tandeta serwowana w okresie, nazwijmy to, okołoświątecznym, ma swój urok, i pomaga nam przetrwać mroźny czas,


Ale denerwuje mnie coś innego. Że często cały okołoświąteczny trud nie jest dla nas.


Dekoracje, choinki i świąteczne lampki idą w ruch. Wszystko musi być przygotowane i dopięte na ostatni guziczek. Żeby Ciocia z Wrocławia, która zapowiedziała swoje przybycie na Wigilię, broń Boże nie pomyślała, że pani domu miała choć chwilkę czasu, by odpocząć w te Święta.


Dwanaście potraw musi być, a jeszcze lepiej, by było ich pięćdziesiąt. No bo jak to tak, nie będzie śledzia? Ja nie lubię, w sumie najbliższa rodzina też nie, ale szwagier Włodek lubi, więc jak nie będzie sledzia, to pomyśli sobie o nas źle.


W domu nie może być ani jednego pyłka, bo co powie siostra Babci, jeśli przyjedzie? Zawsze porządna poukładana, doszuka się nawet najmniejszej drobinki  kurzu (mimo, iż nie jest w stanie przeczytać ulotki od leków bez użycia lupy).


Od trzech miesięcy wydatki ograniczają się do absolutnego minimum, bo w grudniu cała gotówka rozejdzie się na prezenty. Bo przecież nie kupię wujkowi Zdzisiowi kartki świątecznej i zimowego swetra, skoro On na pewno przywiezie mi zegarek znanej szwajcarskiej firmy. Żeby się pokazać. Więc i ja muszę pokazać, że mnie stać. Nawet, jeśli do marca będę jadła tylko suchy chleb.


I piętrzą się w ten sposób ilości obowiązków do wykonania, dań do ugotowania, prezentów do kupienia i rzeczy do zrobienia. Dla wujka, cioci, szwagra, dziadka. Nie dla Ciebie - Ty jesteś robotnikiem świątecznym. Nawet elfy mają lepiej - wyprodukują prezenty i fajrant. Mikołaj rozwiezie, i resztę ma w nosie. A Ty? Co Ty z tego będziesz mieć?


Rosnie sobie w kątku, po cichutku, utajona świąteczna frustracja, z każdym dniem coraz większa i z większym apetytem, by pożreć całą radość rodzinnych spotkań przy świątecznym stole. Rośnie po to, by dać o sobie znać pierwszego dnia po świętach, gdy gospodarze domu urządzającego Wigilię zorientują się, że zamiast wspominać wspaniale spędzony czas, będą bić pokłony z wdzięczności, że dobiegł już końca, i można znów być sobą.


Mam szczęście - u mnie w domu było tak tylko raz. Może dlatego, że pojęcie "rodzinne święta" postrzegaliśmy zawsze, jako święta dla NAJBLIŻSZEJ rodziny. Ktoś odszedł, ktoś dołączył. Ale najdalsza z nabliższej rodziny to teściowie siostry. Którzy od dwudziestu lat są nam bliżsi niż najbliższa ciocia.


Nasza Wigilia tylko raz w życiu miała więcej niż 10 uczestników. Bo każdy doprosił, kogo tylko chciał. Teściów, szwagrów, wujków i kogo dusza zapragnie. Były to najcięższe święta w życiu - święta udawania kogoś, kim się nie jest, po to, żeby ktoś "obcy" kto dołączył do naszego zwartego, zintegrowanego kółka rodzinnego, nie pomyślał, że jesteśmy sobą.


Takie święta, to nie święta. To wigilijna gehenna. Droga krzyżowa w grudniu. A chyba przecież nie o to chodzi.


Gorzej być nie może. Ale może być lepiej. Wystarczy tylko pod stertą prezentów zobaczyć Dziadka, który na rodzinę czekał cały rok. Jak cieszy się z tego, że wszyscy wnukowie są pod ręką, i jak bardzo w nosie ma to, co stoi na stole i co leży pod choinką.


Taki był mój dziadek. Ilekroć czuję, że mam nieświąteczny nastrój, przypominam sobie o Nim i o tym, że chociaż już Go nie ma, to z pozostałą rodziną kolejny rok z rzędu uda nam się w ten jeden wieczór usiąść przy stole i zaśpiewać kolędy. Pośmiać się, powspominać tych, którzy jeszcze nie dawno z nami siedzieli. I to jest najlepsze świąteczne lekarstwo na nieświąteczną bieganinę.


Kiedyś możemy się nie spotkać przy tym stole. I jak wtedy pomoże nam pięćdziesiąt potraw?



Komentarze

Popularne posty