Turysta udający podróżnika, czyli o braku odpowiedzialności.
Zaginęli turyści w Ekwadorze. Najpierw szok. Nie wiadomo co się dzieje. Ekwador jest daleko, ma sporo miejsc, które mogą być potencjalnie niebezpieczne.
A potem, cóż. Okazuje się, że było jak zwykle. Turyści najpierw kontaktowali się z rodziną codziennie, żeby potem beztrosko zerwać kontakt na dwa tygodnie. Tak tak, wiem, wjechali do rezerwatu, w którym nie było zasięgu. Wszystko pięknie, ale nie można uprzedzić, że coś takiego będzie miało miejsce? Gdzie jest umiejętność przewidywania, że ktoś będzie umierał ze strachu o ich życie?
Rodzinie nie ma się co dziwić. Gdyby to moje dziecko przez dwa tygodnie nie dawało znaku życia, podczas gdy w czasie całej podróży, odzywało się prawie codziennie, też dostałabym szału. Ale że dorośli ludzie nie potrafią przewidzieć konsekwencji swoich zachowań? Tego już nie rozumiem. No ale chcieli pewnie postąpić, jak podróżnik w tym zasłyszanym kiedyś przeze mnie powiedzeniu - "turysta od chwili wyjazdu myśli o powrocie, podróżnik nie wie, czy w ogóle wróci".
Tylko że jednego nie przewidzieli - że na takie zachowanie trzeba przygotować swoje otoczenie. Podróżnik nie będzie codziennie klepał wyświechtanych formułek "wszystko u mnie ok" przez telefon, by potem nie odezwać się przez dwa tygodnie. Podróżnik powie rodzinie "jeśli po dwóch tygodniach nie dam znaku życia, zacznijcie mnie szukać". Nie będzie kurczowo trzymał się telefonu, by potem porzucić wszelki kontakt z rodziną. Przygotuje rodzinę na dłuższą nieobecność, i wtedy wszyscy będą wiedzieć, jak postąpić, a policja i wojsko w Ekwadorze nie będą uruchamiać wszystkich dostępnych urządzeń i procedur, aby go znaleźć.
Podobnie rzecz ma się nie tylko w dalekim Ekwadorze. Nasze Tatry i ich bywalcy również nie pozostają dłużni. A słynni turyści w japonkach na Giewoncie? Ostatnio jakiś facet wszedł w nich nawet na Rysy - na które, nawiasem mówiąc, ja nie wchodzę nawet w profesjonalnych butach, głównie dlatego, że poważnie obawiam się o własne umiejętności.
Tak, nie jestem mistrzem chodzenia po górach. Niższe szczyty, proszę bardzo. Na trudniejsze technicznie nie wchodzę, przynajmniej nie teraz, może kiedyś, kiedy mój poziom taternictwa się podwyższy. Ale inni ludzie nie mają takich oporów. Pierwszy raz w Tatrach? To obowiązkowo trzeba na Giewont! Rysy też by się przydały! A na dokładkę może Kościelec? Ale na Morskie Oko Tonie damy rady, podjedziemy bryczką, bo to tak daleeeeeko....
Podróżnicy jak z koziej dupy trąba. Potrafią wejść w każdym dostępnym obuwiu na każdą górę. Tak, wiem, w większości przypadków nic się nie dzieje. I niestety czasem mam wielką ochotę powiedzieć, że szkoda, że nie robią sobie krzywdy częściej. Bo pani w szpilkach spacerująca w drodze na Giewont wejdzie na sam szczyt - może skręci kostkę, ale wejdzie. I nie wyciągnie wniosku, że to z powodu obuwia. Będzie chwalić się koleżankom w biurze, jak to została super taternikiem. Super Taternik w szpilkach - nowy sport narodowy Polek.
Takich przykładów turystów mających się za wielkich podróżników i uważających, że przygoda życia musi się udać, można wyliczać bez końca - kobieta która zginęła w Wielkim Kanionie Kolorado, robiąc sobie selfie nad przepaścią, pijany turysta wchodzący do morza, rodzice sadzający dziecko na balustradzie przed klatką goryla. Nic nie poradzimy, tacy zawsze się znajdą. Ale może by tak czasami pomyśleli, że są pośmiewiskiem społeczeństwa i zamiast żałować ich, większość ludzi patrzy na nich z zażenowaniem i politowaniem?
Widać, niektórym to niestety nie przeszkadza...
Komentarze
Prześlij komentarz