Życie dla niektórych to pasmo nieudanych diet i okresów abstynencji

Jest coś takiego, jak syndrom nieudanej diety. Doświadczam go zawsze. Raz postanowię, że nie jem słodyczy, za jakiś czas, że koniec z piwem, które tak bardzo lubię (tak, nie przywidziało Wam się, uwielbiam piwo), kolejnym razem ograniczam cukier w herbacie i napoje gazowane...

Nigdy nic z tego nie wychodzi. Z jednym postanowieniem wytrzymuję miesiąc, z innym dwa, a z jeszcze innym tydzień.

Potem robię się zła i dochodzę do wniosku, że lepiej być grubym, niż wiecznie naburmuszonym.

Mam dwadzieścia pięć lat, 165 cm wzrostu, 62 kg, i całe mnóstwo nadprogramowego tłuszczu, szczególnie na brzuchu. I co z tego?

Wiem wiem, wszystko sprowadza się do tego, że z takim wyglądem nieprędko znajdę męża. I nie ma w tym żadnej winy facetów - my też gadamy farmazony, że liczy się wnętrze, ale na grubego faceta jakoś nigdy nie spoglądamy tak zalotnie jak na szczupłego. Tak, tak jest, niekoniecznie facet musi mieć kaloryfer, ale jeśli jest szczupły, patrzymy chętniej.

Oni tak samo. Dlatego pewnie tak ciężko osobom takim jak ja, o zupełnie nieidealnej figurze, choćby zacząć jakąkolwiek rozmowę z atrakcyjnym (w jakikolwiek sposób, wizualnie, albo intelektualnie) facetem.

Ale być może kiedyś coś się odmieni, coś się uda. A jeśli nie? Zawsze wtedy jest czekolada, słodka herbatka z syropem malinowym, dobre filmy i piwo :)

Komentarze

Popularne posty